sobota, 19 października 2013

Pomidorowa chili z cebulką, kiełbaską i pieczarkami, czyli witamy sezon grypowy!

Przeziębienia to jedna z największych tragedii w moim minigospodarstwie domowym. Kiedy się przeziębię, robię się nieznośna, mrukliwa, nadwrażliwa itd., trzeba się mną opiekować, robić mi ciepłe napoje, głaskać po włoskach, ciumać w czółko i ogólnie poświęcać mi 200% uwagi (zazwyczaj wystarcza 100%), za co odwdzięczam się połączeniem grymaszenia z wymaganiami.

Jak się już zapewne domyślacie, wczoraj rano obudziłam się z niepokojącymi objawami, wieczorem profilaktycznie łyknęłam dwie polopiryny, a i tak większość nocy spędziłam pośród gorączkowych snów bez ładu i sensu. Dzisiejszego ranka zostałam pozostawiona sama sobie przez złego człowieka, który musiał iść do pracy, otuliłam się swetrami i pobiegłam do marketu... po kilogram cebuli. Dla smaczku zakupiłam też kawałek kiełbaski oraz kilka pieczarek. Rzeczony kilogram poszatkowałam, podsmażyłam z resztą dodatków, przeciepnęłam do garnka i zalałam... domowym sokiem przecierowym z pomidorów z dodatkiem chili. Całość zadusiłam razem bez litości, aby mogła stać się podstawą mojej dzisiejszej kuracji przywracającej do życia. Cóż może być bowiem lepszego niż cebula oraz rozgrzewająca moc chili? Dodatek kiełbaski ma za zadanie uregulować kaloryczność na rozsądnym poziomie, więc może to być dowolne mięso, chociaż nie wiem, czy kurczak nie jest zbyt chudy. Ostatnio robiłam też podobną zupkę na śniadanie (gotowałam brokuły i mięso mielone w soku pomidorowym z chili) i jako poranny rozgrzewacz nie ma sobie równych. W sam raz na jesienną niechęć do życia.

Oczywiście już wiem, że nie udało mi się wytrzymać całego miesiąca na 100% bez glutenu :) Na szczęście nie takie było moje założenie - dzięki losowi nie mam celiakii ani poważnej nadwrażliwości na gluten, więc od początku wiedziałam, że raz lub dwa razy w miesiącu popełnię jakieś grzechy typu pizza (do której mam śmiertelną słabość), a co jakiś czas zapomnę przygotować sobie przekąski na uczelnie i skończy się kanapką z indykiem z Pierwszego Na Stolarskiej <3 Jednak mimo to czuję... zaskoczenie. Wczoraj skusiłam się na pizzę w Piotrusiu Panie, którą to knajpę mijam wracając z uniwerku, no i... mój układ pokarmowy nie zareagował radośnie. Po kilku godzinach poczułam coś jakby wzdęcia, a dziś od rana nie magę dojść do ładu z dziwnymi odgłosami.... może to efekt paranoi, ale wydaje mi się, że bez glutenu trawiłam dużo... ciszej i bardziej eleganco xD Na szczęście nie zamierzam powtarzać Dnia Pizzy szybciej niż za miesiąc, szczególnie, że naleśniki kukurydziane z serem żółtym i dodatkami skutecznie zastępują mi wszystkie fastfoody z budek na Rynku.
Trzymajcie się zdrowo.

ps: wybieram się dziś na 100% Kraków do Starego, więc pewnie już niedługo wyleję tu moje niezadowolenie itd.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz